Fejkowa niezależność – czyli, jak kandydaci i kandydatki do wyborów samorządowych próbują ukryć swoje poglądy i powiązania z partiami.
Wszyscy znamy te sztuczki. Lokalni działacze samorządowi na etatach, uśmiechnięci i życzliwi, nagle stają się bardzo tajemniczy, gdy pytamy o…
Wszyscy znamy te sztuczki. Lokalni działacze samorządowi na etatach, uśmiechnięci i życzliwi, nagle stają się bardzo tajemniczy, gdy pytamy o ich poglądy polityczne, czy jak trafiali na stanowiska w urzędach lub miejscowych spółkach. Dlaczego tak się dzieje szczególnie przed wyborami samorządowymi? Czy wyborca bądź „łowiony” kandydat/kandydatka na listę wyborczą, nie powinni wiedzieć, na kogo głosują i kogo sygnują swoim podpisem na listach? Czy nie zasługują na przejrzystość i uczciwość?
Zbliżające się wybory nie różnią się niczym od poprzednich sprzed wielu lat. Zatem mamy postanawiającego spróbować szczęścia jeszcze raz samorządowca (może nawet spróbuje podnieść sobie poprzeczkę). Pracuje w urzędzie, na etacie, który dostał za bycie potulnym podczas głosowań na sesjach rady miasta bądź powiatu. Problem polega na tym, że rządząca partia tak się zdyskredytowała, że jej logo, zamiast ciągnąć w górę, zaczyna być obciążeniem. Jak zatem ukryć swoją współpracę ze skompromitowaną partią? Odpowiedź jest oczywista: wymyślić nowe logo lub wrócić do tego, które na pierwszy rzut oka nie kojarzy się z politycznym mainstreamem. I tak mamy starego działacza z nowym „ja”.
W ten sposób wielu samorządowców ukrywa swoje prawdziwe przekonania i sympatie z obawy przed utratą poparcia lub niezadowoleniem mieszkańców. Związani z partiami politycznymi starają się zadowolić wszystkich, nawet kosztem swojej autentyczności. To jest jeden aspekt, ale jest jeszcze drugi. Ktoś musi przecież zebrać głosy dla takiego kandydata i jego komitetu. Z tego powodu zbiera się grupę osób, które niezbyt orientują się w meandrach polityki, ale czują się docenione i chciałyby spróbować sprawdzić się w roli radnego. Liczą na to, że zostaną wybrani. „Złowieni” mają startować z niższych pozycji na liście i zdobywać głosy, które później podbiją osoby z pierwszych miejsc. Taka strategia doskonale się sprawdza i często prowadzi do sukcesu. Niestety, nie dotyczy on wspomnianych aktywistów.
Sochaczew nie jest oczywiście wolny od tego typu knowań. Opisane strategie są skuteczne. Sprawdzają się one za każdym razem, niezależnie od poglądów politycznych ludzi sprawujących władzę w mieście. Ale czy mieszkańcy nie zasługują na prawdziwą, nieprzekłamaną reprezentację i transparentność? Często to oni są najbardziej dotknięci konsekwencjami braku jasności i manipulacjami ze strony lokalnych polityków. Wielu z nas wpada w pułapki retoryki, PR-u czy obietnic, nie zdając sobie sprawy, że jesteśmy wykorzystywani do gry politycznej. Widząc działacza, który jest promowany w miejscowych mediach, często opłacanych przez Urząd Miasta lub Powiatu, odwiedzającego szkoły, przedszkola, otwierającego imprezy miejskie, itp., zastanówmy się, kim naprawdę jest ta osoba. Bo człowiek, który całą swoją karierę zawdzięcza lokalnym strukturom politycznym lub mocno kamufluje swoje przekonania i związki z danym ugrupowaniem politycznym, niekoniecznie może być tym, któremu można zaufać i powierzyć losy miasta. Dlatego tak ważne jest, abyśmy zadawali pytania, żądali przejrzystości i dociekali prawdziwych intencji stojących za działaniami lokalnych samorządowców.
Sprawdzajmy, czy kandydat lub kandydatka działali wcześniej bezinteresownie na rzecz miasta i lokalnej społeczności, bez wsparcia politycznego i płatnych kampanii edukacyjno-promocyjnych. Pytajmy, jakie mają przekonania, bo bezpośrednio będą się one przekładać na decyzje podejmowane po objęciu urzędu. Jeżeli kandydat chce mieć w swoim mieście „Strefę wolną od społeczności LGBT”, będzie wiązało się to z niemożnością uzyskania środków finansowych dla miasta z funduszy Unii Europejskiej. Jeśli osoba kandydująca traktuje ekologię jako fanaberię, nie cofnie się przed wycinką drzew. Doskonałym przykładem może być również podejście do ochrony prywatności mieszkańców miasta. Dotychczasowy burmistrz, pan Piotr Osiecki, udostępnił dane wszystkich sochaczewian na potrzeby niesławnych „wyborów kopertowych”, choć wielu zarządców miast nie zrobiło tego ze względu na obowiązujące przepisy RODO. To tylko niektóre przykłady, jak poglądy włodarzy przekładają się na ich działania lub zaniechania.
Lokalna polityka powinna być o nas, dla nas i z nami. Nie powinna być grą, w której najważniejsze są ukryte cele i partyjne interesy. To my, mieszkańcy, mamy moc zmienić tę sytuację, żądając od naszych przedstawicieli uczciwości, przejrzystości i autentyczności. Bądźmy świadomi przy oddawaniu swojego głosu i popieraniu określonych ugrupowań. Im rozważniej wybierzemy, tym lepiej będzie się żyło w naszym mieście.
Komentarze