wtorek, 19 marca, 2024
Otwarty Sochaczew


Nowy numer nieregularnika „Otwarty Sochaczew” tym razem online.

Wasyl. W tłusty czwartek wybuchła wojna. 500 kilometrów stąd. Telewizje pokazały obrazki, których nikt nie spodziewał się już zobaczyć na…

By Otwarty Sochaczew , in Bez kategorii Kultura , at 19 marca 2024 Tagi: , , , , , , , , ,

Wasyl.

W tłusty czwartek wybuchła wojna. 500 kilometrów stąd. Telewizje pokazały obrazki, których nikt nie spodziewał się już zobaczyć na tej szerokości geograficznej. Komunikat o końcu historii został nagle brutalnie odwołany. Chyba już nazajutrz siedzieliśmy w covidowo zamkniętej kawiarni i zastanawialiśmy się, co będzie dalej i co teraz trzeba zrobić. Że trzeba, było pewne. Trzeba się spotkać, trzeba podzielić tym, co mamy, trzeba powiedzieć ludziom stamtąd, że jest tu dla nich dość miejsca, kubek herbaty, garnek zupy. Że przeczekamy to wspólnie. I trzeba to zrobić w jak największym gronie, na głównym placu miasta. Zadzwoniłem więc do Wasyla, koleżki z Ukrainy. Przyjdź, powiedziałem, i weź swoich… ilu tylko się da. Razom nas bahato, nas ne podołaty  Jak zwykle nie zawiódł, ale w niedzielę w tłumie na placu już go z nami nie było. W sobotę zadzwonił z pociągu na wschód. Ściśnięte gardło, drżące słowa – „wracam tam”. Głos łamie się w słuchawce nam obu…

Wpadliśmy na siebie kilka lat wcześniej, w momencie któregoś tam z kolei mojego zawodowego zakrętu – tym razem dynamicznej kariery w równie dynamicznej firmie z branży logistycznej. Był to czas, kiedy pracownicy ze wschodu powoli zaczęli zalepiać dziury w tych, nagle mniej atrakcyjnych dla miejscowych, branżach gospodarki. Dla miejscowych, w tym czasie, te same branże stawały się atrakcyjne dopiero za Odrą.

Wasyl pierwszy łapał pojedyncze polskie słowa, kunsztownie zawijał we wschodniosłowiańską składnię, artystycznie inkrustował polskimi oraz rosyjskimi przekleństwami i z pomocą takiego swojego zawodowego pidżyna raźno wychodził naprzeciw wszelkich sytuacji i osób, od polskich menadżerów wyższego stopnia, po kolorową ekipę z Gruzji, która na wszelki wypadek w kontaktach międzyludzkich używała tylko swojego lokalnego narzecza, oczywiście  niezrozumiałego dla nikogo poza nimi. Wasyl z uśmiechem na twarzy przyjmował postawę w pełni otwartą na wszelkie wyzwania zawodowe, jak i wszelką możliwość ich uniknięcia. Wszędobylsko i egalitarnie integrując się z rzeczywistością.  

Znali go wszyscy. Lubiła większość. Snuliśmy jakieś ważne-nieważne dialogi w letargu nocnych zmian i monotonnie wykonywanych czynności. Opowieści o wołyńskich lasach, ukraińskim bimbrze, bracie rannym na kijowskim Majdanie podczas walki z OMON-em. A potem, gdy karierę w spedycji zastąpiła u mnie jakaś równie dynamiczna inna, a Wasyl ratował plany budżetowe kolejnych lokalnych pracodawców, trzymaliśmy sporadyczny kontakt. Choć, o dziwo, nie przypominam sobie np. wspólnego alkoholu.

Tymczasem poznał przyszłą żonę, poślubił ją, urodził im się syn, sprowadzili się do nich krewni. Krótko mówiąc mozolnie układał sobie świat. Może i emigracyjny, dzielony rytmem zmian, nadgodzin i urzędowych pozwoleń, zdobiony widokiem z okien kolejnych wynajętych mieszkań, ale świat spokojny, bezpieczny i, uwierzcie mi, dostatni. Nie tylko z perspektywy emigranta z niemal najbiedniejszego kraju Europy, ale również lokalsa, który żyje tu dłużej niż 40 lat i po prostu pamięta, jak wyglądały te same ulice w nie tak dalekiej przeszłości. To tu rósł ich świat, może nie do końca urządzony po swojemu, ale własny, jak najbardziej. Blisko i daleko rodzinnej ziemi, która niby żyzna i bogata, ale wciąż nijak nie mogła złapać głębszego oddechu ani właściwego rytmu kroków, bo wk**wionemu na wszystko sąsiadowi ze wschodu bardzo na takim stanie rzeczy zależało i starannie dbał o ten chaos, co jakiś czas krwawo przypominając o swoim istnieniu. Aż w końcu posłał na Dniepr swoje czołgi i rakiety, których akurat miał za dużo.

Wasyl nigdy wcześniej nie był żołnierzem. Za ostatnim wagonem tego sobotniego pociągu zostawiał wszystko, co tu zbudował. Cały materialny spokój, banalny, codzienny rytm życia. Nawet nie wiem, jak szybko podjął tę decyzję. W najgorszym możliwym momencie wracał do kraju, z którym oczywiście nieprzerwanie łączyły go wspomnienia, więzy rodzinne, ale na ile jeszcze – teraźniejszość…? Teraźniejszość, czyli cała ta posklejana z drobnych kawałków mozaika codzienności, która w pewnym momencie życia po prostu wypełnia je treścią. Praca, Dom, Rodzina, Przyjaciele – wszystkie, do pewnego czasu niezauważalne, wielkie litery naszego jestestwa. Wszystko to było już tu, w małym prowincjonalnym mieście w centrum Polski. Oswojone, swojskie, swoje….  Wszystko, co pewne tu, w jednej chwili zamienił na jedną wielką niewiadomą tam.

Właśnie mija drugi rok, od kiedy wyruszył w świat, który na pierwszym planie składa się z efektownych ujęć z dronów i bojowych osiągnięć najnowocześniejszych egzemplarzy postnatowskiej broni, ale poza głównym przekazem sprowadza się do małych rzeczy: jak para ciepłych skarpet, nieprzemakalna kurtka, trochę wygodniejsze buty, mocna staza w kieszeni munduru, a czasami paczka fajek. Bo bywa różnie. A cholernie trudno opisać trzynastozgłoskowcem marcowe błoto pod dziurawymi butami, trzęsące się po ostrzale ręce, zwykły ludzki strach, wpełzający za kołnierz. To się źle sprzeda w mediach. Ale tak właśnie, tuż obok nas, setki tysięcy takich bezimiennych, zwykłych ludzi po raz kolejny w dziejach swojego narodu wykuwa wolność na poziomie absolutnie elementarnym.

Kiedyś spytałem skąd są ludzie w jego brygadzie. Odpowiedział, że większość, zupełnie jak on, po wielu latach emigracji, z daleka od tych wszystkich swoich wołyńskich i zaporoskich miasteczek, w ciągu kilku dni, bez zastanowienia wracała stanąć przeciwko drugiej największej armii świata i bandytom, którzy ją wiedli. Według nieoficjalnych danych wiosną 2022 roku zachodnie granice Ukrainy przekroczyło w kierunku na wschód około 800 tysięcy ludzi.

Zdecydowana większość z nich wkrótce założyła mundury/ Takie, jak ten Wasyla. Z początku kombinowany z różnych części, różnych wzorów kamuflażu. Widzę na signalu, jak zmieniają się obaj – mundur i Wasyl. Broda i coraz dłuższy kozacki osołedec na głowie, który zetnie, kiedy wygrają. I zawsze to jego śpiewne – „No i co tam słychać kolego?”.  A kiedy ja pytam, jak jest, odpowiada krótko – normalna. Tak jak inni moi wschodni znajomi. To być może – choć nie jestem pewien – jeszcze postsowieckie normalna, wypowiadane zawsze tonem pełnym spokoju i z całkowitym przekonaniem, że niezależnie od aktualnej sytuacji, tak właśnie być musi. Żaden optymizm, pesymizm, fatalizm, ale czysta esencja jakiegoś słowiańskiego stoicyzmu. Takie oczywiste „jest, jak jest – jak mogłoby być inaczej?”

A potem, równie naturalnie, po swojemu, opowiada mi o koszmarze, którego nie potrafię sobie uzmysłowić. Robi to prostymi słowami, a kiedy nagle pojawia się zbyt wiele złowieszczych liczebników – 200 i 300 – tonem głosu, czy nagle urwanym zdaniem, odwróconym na chwilę wzrokiem. Czasem i szerokim uśmiechem, kiedy właśnie trafili „im” w most, zatopili krążownik albo znowu zawiesili swoją flagę w którejś z tych nikomu tu nieznanych miejscowości. Ostatnio uśmiecha się jednak znacznie mniej…

Ot krótka, prosta opowieść o zwyczajnym człowieku. Takich ludzi i takich opowieści są tam setki tysięcy, a wiele z nich zostało przerwanych na zawsze. Może kiedyś jakiś historyk streści je w kilku krótkich zdaniach jakiegoś podręcznika. Teraz nikt o to nie dba. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak postąpilibyśmy my, jak postąpiłbym ja sam. Obyśmy nigdy nie musieli się przekona. A przez te dwa lata pozmieniało się w tej światowej układance naprawdę wiele.

Nie, nie jestem ukrainofilem. Nie jestem fanem żadnych narodów, ale, niezależnie od tych wszystkich zmęczonych wojną prawicowych „specjalistów” od mechaniki świata, niezależnie od naszej trudnej historii, pełnej zbyt wielu przemilczeń z obu stron, niezależnie od nie-tylko-heroicznej, bardzo złożonej teraźniejszości, to nie ma w XXI wieku narodu bardziej zdeterminowanego w walce o swą niezależność, niż Ukraińcy. Od pomarańczowej rewolucji dwadzieścia lat temu, poprzez Euromajdan, aż po drugi rok najkrwawszego od 1945 roku konfliktu w Europie, Ukraińcy płacą najwyższą cenę za wybór cywilizacyjnej drogi, który podjęli świadomie i samodzielnie. Drogi nie tyle ku lepszej ekonomicznej egzystencji, ile ku budowie społeczeństwa obywatelskiego, które ma pełen wpływ na wybór i działania władz, możliwości swobodnego i niesankcjonowanego wyrażania własnych poglądów, suwerennego rozwoju i wyrwania się z tej geopolitycznej pułapki, w jakiej tkwią od wieków.

I nie znam bardziej oczywistej odpowiedzi na pytanie Po co nam wolność? jak to, co dzieje się pół dnia samochodem stąd, w wersji absolutnie fundamentalnej i absolutnie tragicznej. Nawet nie wiadomo, czy, kiedy i jaka będzie ta wolność ani czy wystarczy jej dla wszystkich. Wiadomo, że jest niezbędna i bezcenna. I wiadomo, że kolejny raz warto postawić na szalę wszystko, co najcenniejsze, żeby w ogóle mogła zaistnieć. Nie ma tam pytania: po co? Odpowiedź jest tak oczywista, że pytanie znika samo.

Zbigniew Trzciński

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14

Komentarze


Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *