wtorek, 19 marca, 2024
Otwarty Sochaczew


Nowy numer nieregularnika „Otwarty Sochaczew” tym razem online.

Jak hartowała się stal – skłoty i kultura buntu Kultura rodzi się tam, gdzie ludzie sami mogą być jej twórcami,…

By Otwarty Sochaczew , in Bez kategorii Kultura , at 19 marca 2024 Tagi: , , , , , , , , ,

Jak hartowała się stal – skłoty i kultura buntu

Kultura rodzi się tam, gdzie ludzie sami mogą być jej twórcami, a nie tylko odbiorcami. Przejmowane oddolnie, czyli skłotowane, stare, niewykorzystywane budynki to nie tylko przestrzeń dająca możliwość wolności wypowiedzi, ale także azyl dla wykluczonych.

Źródło: Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl / squat Syrena Warszawa

Brudne, wilgotne ściany pomieszczenia, do których schodzi się wąskim zejściem. Na dole jest już stłoczony tłum. Oddechy parują, a skroplona para osiada na murach. Sala o powierzchni mniejszej niż 70 metrów kwadratowych potrafi pomieścić sporo ponad sto osób. Ściany się kleją od wilgoci, ludzie ocierają się o siebie. W powietrzu unosi się zapach potu.

Przez tłum przedziera się rozkojarzony człowiek. Dochodzi do środka sali – zatrzymuje się, nasłuchuje, wraca w stronę niewysokiej sceny. Wydaje się lekko poddenerwowany, dyskutuje z muzykami. Podchodzi do miksera, schyla się, delikatnie przesuwa suwaki. Nagłośnienie koncertu na Przychodni nie jest łatwym zadaniem. Wiszące pod sufitem płachty czarnego materiału niwelują pogłos, ale jego usunięcie nie jest jedynym wyzwaniem. Adam jest jednak niezrażony, koncert startuje, choć dźwięk wciąż jest daleki od ideału.

Na domiar wszystkiego tłum się zagęszcza. Fala wchodzących do piwnicznej sali zdaje się nie mieć końca. Nie wszyscy się zmieszczą – sporo osób utknęło w przejściu między schodami a małą salką, w której Robert „Kraszan” Kraszewski rozstawił swój „merch”,  czyli obwoźny sklepik z płytami i koszulkami zespołów. Ci, co stoją obok niego, odeszli, żeby przywitać się, pogadać, pośmiać się. Tylko nieliczni decydują się na zakup.

Na górze budynku jest kilka pomieszczeń zaadaptowanych na prowizoryczny bar, toalety, salę świetlicową. Miejsce zdaje się przyjazne i otwarte dla wszystkich. Osoba o chłopięcych rysach, ubrana w stylową sukienkę i z fajnym, delikatnym makijażem, obsługuje bar.

Przy wejściu są zwykle dwie osoby. Pilnują bramki, wydają bilety w formie pieczątek na rękę lub zwykłego maźnięcia markerem. Nie są to jednak typowi napakowani bramkarze, ale filigranowa dziewczyna w czarnej koszulce z napisem „Refugees Welcome” i pogodny chłopak z tlenioną blond fryzurą. Uczestnicy wchodzą i wychodzą, mijają się nieustannie, rozmawiają ze sobą przed lokalem i w środku, większość z nich się zna. Niektórzy mieszkają tutaj, pozostali przyjechali z innych dzielnic Warszawy lub spoza miasta. Czarne koszulki, bluzy kangury, kolczyki, tatuaże, kolorowe włosy, czasem bardziej hipsterski look. Studenci i studentki, bezrobotni, pracownicy korporacji, właściciele drobnych biznesów, artyści, nauczyciele, prekariusze, intelektualiści. Wszyscy oni spotykają się dosyć często pod wejściem do piętrowego budynku przy ulicy Skorupki, tuż obok Komendy Głównej Policji.

Kolektyw prowadzący skłot dogląda wszystkiego. Pilnuje też porządku – po koncercie trzeba zorganizować sprzątanie. Doprowadzenie do stanu sprzed użytkowania bywa tu jednak trudne do osiągnięcia.

Źródło: Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl / squat Syrena Warszawa

Skłot Przychodnia powstał w kwietniu 2012 roku i mimo interwencji policji i ataków środowisk skrajnie prawicowych, w tym szturmu nacjonalistów podczas jednego z Marszy Niepodległości, utrzymał się i w 2024 roku nadal działa.

Skład lokatorski wymieniał się w tym czasie. Szczególną rolę w rozwoju miejsca odegrała grupa, która w 2013 roku założyła Spółdzielnię „Margines” i lokal Vegan Bistro, jedno z najbardziej popularnych miejsc z jedzeniem wegetariańskim w Warszawie. Z Pawłem i Karoliną spotykamy się w ich knajpie. Zanim zaczniemy zadawać pytania, każą nam pogadać z Kondziem i, co podkreślają, koniecznie z Anią, zwłaszcza jeśli chcemy podpytać o napaść na skłot w dniu 11 listopada.

– To ona stała twarzą w twarz naprzeciw gościa w białej kominiarce uzbrojonego w młotek. Za nim zebrali się jego koledzy – mówi nam Paweł.

– My byliśmy wtedy na wyjeździe. Tylko auto zostawiliśmy pod budynkiem i 11 listopada dostałam telefon: „Auta pod Przychodnią się palą!!!”. Czułam się bezsilna – dodaje Karolina.

Gdyby nie „bitwa w obronie skłotu przed neofaszystami” relacjonowana 11 listopada 2013 w mediach ogólnopolskich (np. w TVN) pewnie wiedzieliby o nim tylko ci, którzy tam mieszkają i uczestniczą w organizowanych tam wydarzeniach kulturalnych. Szturm na Przychodnię odbił się w mediach szerokim echem. Wieść głosi, że atak był planowany już rok wcześniej. Wtedy nacjonaliści zamierzali udać się na ul. Skorupki, ale nawigacja błędnie ich skierowała. W kolejnym roku byli już znacznie lepiej przygotowani.

Co skłoniło narodowców do przeprowadzenia tak brutalnej akcji? Na miejscu pojawili się nie tylko z racami, ale też z narzędziami, które pozwoliły im przeciąć łańcuch mocujący kratę zabezpieczającą przed wejściem niepożądanych osób. Dlaczego przywrócony na nowo do życia budynek i jego mieszkańcy stali się celem agresji?

Skłoty na całym świcie to przede wszystkim przestrzenie, w których działają lewicowi aktywiści i aktywistki, anarchistki i anarchiści, feministki i feminiści, ludzie o poglądach równościowych, tworzący kolektywy, wspólnie decydujący o wszystkich aspektach działania grupy. Tworzą przestrzeń dla wolności idei, wypowiedzi, sztuki, ale także wolności od jakichkolwiek systemów opresyjnych, przymusu, konieczności funkcjonowania w sztywnych ramach społecznych, uznawania autorytetów i tradycji. To może uwierać tych, którzy uważają się za radykalnych prawicowców.

Obok Przychodni, przy ul. Kruczej,  jest inny obiekt, odzyskany przez mieszkańców w marcu 2011 roku. Tuż po głośnym zabójstwie Jolanty Brzeskiej, warszawskiej działaczki na rzecz praw lokatorów, ogłoszono powołanie Autonomicznej Przestrzeni Inicjatyw Syrena. Grupa aktywistów nie tylko przeprowadziła remont pomieszczeń opuszczonego budynku, który po wysiedleniu mieszkańców nie został poddany renowacji, ale także stworzyła przestrzeń do swobodnych działań społecznych i kulturalnych.

­­­­Miejsce stało się przystanią dla zróżnicowanej grupy osób, często wyrzuconych na margines społeczeństwa: od rodzin z kilkuletnimi dziećmi po staruszków, od aktywistów po osoby w kryzysie bezdomności.  W domu „dzicy lokatorzy” nie znajdują jednak spokoju. Domu trzeba bronić. W kwietniu 2012 roku organizują pierwszą blokadę eksmisji. Nie udaje się ich wyrzucić.

15.10.2014 roku – komornik sądowy planuje oględziny dla potencjalnych kupujących, dwa dni później ma zostać zorganizowana licytacja. Syrena znaczy walka – jak mówi tytuł jednego z filmów dokumentalnych o skłocie. W obronę miejsca włączają się Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów, Inicjatywa Pracownicza, Anarchistyczny Czarny Krzyż i inne grupy wolnościowe. „Nasze życie i to miasto nie jest na sprzedaż” mówi jedna z kobiet broniących kamienicy, a trzy osoby odgrywające role kamieniczników w maskach świń i cylindrach, tłumaczą, że mogą kupić wszystko. Wydarzenie niesie ze sobą wiele emocji. Z jednej strony skandujący, protestujący w obronie skłotu tłum, z drugiej – komornik i policja. Ostatecznie sprzedaż zostaje powstrzymana, a Syrena może działać dalej.

Przejmowanie budynków przez „czyścicieli kamienic” to częsta praktyka, nie tylko w Warszawie. Komornik przejmuje budynek po dłużnikach lub prawnicy odnajdują dawnych właścicieli obiektów i próbują w ich imieniu przejąć obiekt wraz z mieszkańcami. Pozbycie się ludzi z takiej kamienicy dla każdego, kto nie ma poczucia empatii i nie uznaje zasad etyki, jest banalnie proste – kilkukrotne podwyżki czynszu, uciążliwe remonty, utrudnianie dostępu do budynku, a w skrajnych przypadkach zastraszanie i działania zagrażające życiu mieszkańców (powszechną praktyką były remonty prowadzone zimą, zalania lub podpalenia). Niektórzy lokatorzy walczą, nie zgadzają się na wyrzucenie z domu, nawet zdając sobie sprawę z ryzyka. Taka jest historia zamordowanej Jolanty Brzeskiej, takie są historie wielu innych ludzi.

Źródło: Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl / squat Syrena Warszawa

Skłoting, odpowiada na problemy głodu mieszkaniowego, ale także na potrzeby uczestnictwa w kulturze. Opiera się na przejmowaniu opuszczonych, często zniszczonych, zaniedbanych obiektów, zazwyczaj bez zgody właściciela. To nadawanie budynkom drugiego życia i przywracanie użyteczności dla lokalnych społeczności.

Skłotami zwykle zarządzają kolektywy, zawsze w formule współdecydowania wszystkich o wszystkim. Nawet udzielenie wywiadu zaprzyjaźnionym osobom wymaga zgody każdego z członków ekipy.

Kto pierwszy zaskłotował budynek w Warszawie? Tego nie wie nikt. Potrzeba przejmowania opuszczonych przestrzeni na potrzeby działań społecznych i lokalnych grup jest bardzo wyraźna od końca lat 90. Opuszczone fabryki i kamienice zasiedlają anarchiści w dużych i małych miastach. Nie chodzi tu tylko o dach nad głową, poczucie wolności, często – odcięcie się od domu rodzinnego, ale przede wszystkim o działania społecznie użyteczne i kulturalne.

Jednym z pierwszych tego rodzaju miejsc w stolicy była Czarna Żaba. Dziś w miejscu dawnego centrum kultury niezależnej przy ul. Witosa 6 w Warszawie działa stacja benzynowa. Komercyjny projekt pogrzebał przestrzeń, w której w 2001 roku zadomowili się anarchiści, twórcy kultury, młodzież. Tańce na barze pod czarną flagą z czaszką i skrzyżowanymi kośćmi, koncerty muzyki niezależnej, wspólna zabawa, to tylko niewielki wycinek. Kluczowe dla działaczy spotykających się w Czarnej Żabie było działanie społeczne food not bombs, czyli wspólne przygotowywanie darmowych posiłków dla ubogich, a także wystawy artystów z Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i pokazy filmowe.

Czy trudno było przejąć budynek, który od lat dwudziestych działał jako piekarnia, a dziewięćdziesiątych popadał w ruinę? Sylwia Chutnik w jednym z amatorskich filmów dokumentalnych o Czarnej Żabie mówi: „Wystarczyło wyjąć stary zamek i założyć nowy.” Kiedy spotykamy się z Sylwią w Teatrze Nowym i rozmawiamy o tym, jakie wartości wnoszą oddolnie tworzone centra kultury niezależnej, śmieje się, że to nie ona wymieniała zamek na skłocie, choć zawsze bardzo chętnie uczestniczyła w niezależnych inicjatywach.

Inny opuszczony obiekt przejęty przez ludzi dla ludzi, Fabryka przy ulicy Rydygiera, był azylem dla wszelkiego rodzaju outsiderów, ludzi niemieszczących się w sztywnych ramach wyznaczonych im przez system – mają irokezy, kolczyki, ćwiekowane kurtki, tatuaże i podejście do życia trudne do zaakceptowania przez społeczeństwo.

Na Fabryce bywamy. Chodzimy na imprezy – domówki i koncerty. Raz udaje nam się zebrać drużynę, która startuje w turnieju piłkarskim. Z zewnątrz życie na skłocie wygląda bardzo beztrosko. Wewnątrz grupy pojawiają się jednak także konflikty, między innymi związane z podejściem do używek i imprezowania. Choć prezentowała się niczym scenografia z Mad Maxa, Fabryka dawała schronienie kilkudziesięciu osobom. Lokatorzy do końca nie mogli uwierzyć, że teren wraz z budynkiem przejmie nowy właściciel, ale tak się właśnie stało. Skłotersi zostali wyrzuceni, a ani kupujący nieruchomość, ani władze miasta nie przejęli się szczególnie ich losem.

Temat wykorzystania pustostanów i potrzeby budowania oddolnych inicjatyw w przestrzeniach przejmowanych na potrzeby kultury wszedł do mainstreamu dopiero po przejęciu przez dewelopera skłotu Elba przy ul. Elbląskiej, przestrzeni będącej miejscem spotkań ludzi z szeroko pojętego świata kultury i sztuki, nie tylko kontrkultury. W marcu 2012 piszą o proteście przeciwko likwidacji Elby wszystkie media mainstreamowe: od „Gazety Wyborczej” („Squat odbija miasto!”, 30.03.2012, autorstwa G. Szymanika i W. Tymowskiego ), przez „Politykę” („Elba: skąd ten squat? Od tego robi się pożar”, 08.04.2012, J. Żakowski), „Newsweeka” („Elba będzie działać. Ale nie na Elbląskiej” 20.03.2012, MJ/PAP), po „Gazetę Prawną” („Demonstracja przeciwko likwidacji squatu Elba: Warszawa bez Elby jest jak Wisła bez Syrenki” 23.03.2012).

Źródło: Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl / obrona squatu Elba Warszawa

06.01.2024 jedziemy do warszawskiego klubu Hydrozagadka na koncert Sanity Control, Heatseeker, Negative Impact, Incident, Hollowman, organizowany z okazji 15-lecia Dancing Shoes Gigs. Radek, założyciel tej jednoosobowej agencji koncertowej, przypomina w poście promującym wydarzenie na Facebooku że pierwszy koncert wystawiał na Elbie i od tamtego czasu działa nieustannie na scenie DIY. W Hydrozagadce widzimy się z ludźmi, którzy tworzyli skłoty, mieszkali w nich, organizowali działania kulturalne. Nie musimy ich szukać. Większość wciąż angażuje się w kulturę niezależną.

Przy barze rozmawiamy z Niką (wokalistką między innymi jednej z kultowych punkowych kapel – Post Regiment), Anią i KriKri, od lat grającymi w Antidotum, którzy zakładali centrum kultury A.D.A Puławska, Leszkiem związanym z Czarną Żabą, Elbą i innymi niezależnymi spotami, z Weroniką z Fabryki, Tomeczkiem, Kondziem i Pawłem z Przychodni. Zastanawiamy się od czego to wszystko się zaczęło. Paweł, który teraz prowadzi znany nie tylko w Warszawie lokal Vegan Bistro, śmieje się, że był na Przychodni od pierwszych chwil, czyli od dnia przecięcia kłódek i łańcuchów.

Źródło: A.D.A Puławska

Z Anią i KriKri umawiamy się na dłuższą rozmowę. Próbujemy ich złapać, ale są mocno zajęci. W końcu udaje się, tuż przed koncertem – benefitem na pomoc humanitarną dla Ukrainy – Punx 4 Ukraine. Oboje są wtedy na A.D.A. Puławska, szykują salę, sprzątają. Są mocno zajęci, ale wspólnie odpowiadają na nasze pytania.

– Jak została wymyślona A.D.A?

– Nie została wymyślona, trzeba było szukać kontynuacji Elby. Oglądaliśmy różne lokale, choć ja w tym nie uczestniczyłam – zaczyna Ania – Bałam się otwierać nowe miejsce. Nie chciałam znowu się rozczarować. Wybór był poniekąd przypadkiem. Załoga stwierdziła, że ma potencjał.

Mimo obaw kolektyw znajduje lokal przy ul. Puławskiej w Warszawie, dogaduje się z władzami miasta i w kwietniu 2014 roku otwiera jedną z najbardziej rozpoznawanych miejscówek na mapie kultury alternatywnej stolicy. Na otwarciu koncert grają Super Girls i Romantic Boys, The Lowest i The Stubs. Centrum kultury niezależnej od razu przyciąga tłumy. Nie jest to typowy skłot, raczej przestrzeń, w której odbywa się niezliczona ilość wydarzeń i która przyciąga ludzi w bardzo różnym wieku.

– To była rudera. Pomieszczenia od lat stały puste, zniszczone przez wilgoć, nieogrzewane, z dziurawym dachem. Zrobiliśmy już bardzo dużo, ale nadal nie możemy tu inwestować środków. ZGN nie wyraża na to zgody, w obawie przed potencjalnymi przyszłymi roszczeniami o odszkodowanie.

– A co ciekawego się u was dzieje?

– Młoda ekipa robi u nas Obiady u A.D.Y. Są nabory, co tydzień przychodzą nowi ludzie spoza kolektywu, sprzątają, gotują. Pojawia się też młodzież ukraińska. Organizowali u nas wieczory poezji. Diaspora białoruska, Kurdowie też spotykali się u nas. Mieliśmy warsztaty filmowe, ferie dla dzieci uchodźców, treningi sportowe – opowiada Ania – Tu ciągle się coś dzieje, choć nie wrzucamy presji. Kolektyw jest niehierarchiczny, wszystkie decyzje zapadają wspólnie.

– Ale czasem, bardzo rzadko zdarza się, że ktoś się nie zgadza i zgłasza veto – zauważa KriKri – jeśli jest konstruktywne i umotywowane, uznajemy te uwagi. Zdarzyło się to może kilka razy w całej historii naszego wspólnego działania.

– Chętnie przyjmujemy nowych członków, najpierw na okres próbny. Zawsze uczestniczy w tym ktoś wprowadzający, kto bierze odpowiedzialność za zgłaszającą się osobę. Ale kiedy ludzie odchodzą, na przykład z powodu przeprowadzek, sytuacji rodzinnej lub zawodowej, tracą dostęp do naszych kanałów komunikacji.

Zapytani o regulamin miejsca i pewne reguły postępowania zastanawiają się – najwyraźniej nie jest to wdzięczny temat do rozmowy. Musimy trochę naciskać i w końcu otrzymujemy odpowiedź. A.D.A jest miejscem wolnym od przemocy, seksizmu i nietolerancji. Nie ma tu przyzwolenia na narkotyki. Na salę koncertową nie wchodzi się ze zwierzętami, a dzieci muszą mieć na uszach słuchawki. Nie wolno robić ludziom zdjęć bez ich zgody i palić w pomieszczeniach wspólnych.

– Nie musimy tego pilnować – mówi KriKri – tak się po prostu dzieje.

W styczniu 2024 spotykamy kolejną osobę, która o skłotach mogłaby opowiedzieć naprawdę dużo. Małgosia „Przyszłość” gra w punkowym Past, wcześniej w Raduga, the Fight, Nów. Zagląda do naszej kawiarni. Razem z Pat przyjechała z sąsiedzkiego Żyrardowa na spotkanie autorskie z Filipem Springerem. Filip spędza z nami ponad dwie godziny, opowiadając o swoich książkach, inspiracjach i aktywizmie. Pytam go o skłoting, a jako że pisarz pochodzi z Poznania najbliższy jest mu Rozbrat.

– Uważam, że anarchiści poznańscy odegrali ogromną rolę po 89 roku. Poznań to zachowawcze miasto, które ceni święty spokój. A anarchiści zawsze mówili głośno o różnego rodzaju niesprawiedliwościach, a do tego działali. Na Stolarskiej, gdzie zaplanowano eksmisję lokatorów, podłączyli własny agregat, a w budynku, w którym właściciel w listopadzie rozpoczął remont, żeby uprzykrzyć życie lokatorom, kładli folie na dachu kamienicy. To było nie tylko działanie postulatywne, ale także realna pomoc.

Rozbrat jest najbardziej znanym skłotem i jednym ze starszych w skali europejskiej. Ulotki kolektywu znajdujemy w wielu nietypowych miejscach od wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej w Łodzi po niezależne centrum kultury w Reykiaviku. 29.12.2023 przyjeżdża do nas Piotrek „Piciu” z Koła, osoba związana z Rozbratem od samego początku i człowiek z sercem na dłoni. Piotr jest dla nas osobą, której bez zmrużenia oka oddalibyśmy wszystko, co dla nas najcenniejsze. Ludzie go lubią i szanują. W dniu odwiedzin przywozi ze sobą stos książek, które chce oddać w dobre ręce. Przeprowadza się i chciałby, żeby ktoś przygarnął jego skarby.

Piotr opowiada nam o Rozbracie. Od kilkunastu lat organizuje tam koncerty, z krótką przerwą w czasie pandemii.

– Tam nie można być zwykłym rezydentem. Żeby mieszkać na skłocie, musisz angażować się w jego działania, uczestniczyć w foods not bombs, grupie samby, tworzyć projekty, rozwieszać plakaty. Organizacja koncertów też wymaga trzymania się pewnych zasad.

Gdy pytamy o atmosferę na skłocie, Piotr odpowiada bez wahania:

– Ja zawsze mówiłem, że Rozbrat to mój drugi dom.

Miejsc kultury niezależnej w Polsce pojawiło się wiele. Wśród tych, o których warto wspomnieć, są DeCentrum (w pomieszczeniach po starej knajpie „Rock n’ Roll” w XIX wiecznej fabryce włókienniczej Hany Marejn i Wolfa Zilberblatta przy ul. Częstochowskiej 14/2 w Białymstoku), Zakaźny (w Białej Podlaskiej), Hulajpole – Dom Socjalny, Freedom, Wagenburg czy Centrum Reanimacji Kultury z Wrocławia, Zaczyn z warszawskiej Pragi czy Węglowa w Łodzi.

Nie tylko aktywiści w dużych miastach zakładają skłoty, zwracając uwagę opinii publicznej na bardzo istotny temat – prywatyzacji, reprywatyzacji, zwrotu własności, ale także nadawania obiektom drugiego życia i budowania centrów kultury niezależnej. 

– To była pustynia kulturalna – mówi o Sochaczewie Łukasz „Ch-Fu” Szewczyk, twórca wydawnictwa Kulturka i audycji w radiu ProRock, jedna z osób aktywnie zaangażowanych w rozwój przestrzeni kulturalnej Metalowiec – mieliśmy trzy Domy Kultury, w których odbywały się kiermasze dywanów i targi kwiatów, ale do prawdziwej kultury było im daleko. Do zbudowania tego miejsca przyczynił się spontaniczny ruch pokolenia, które szukało dla siebie azylu.

Wśród artystów działających w Metalowcu wymienia się min. grupę samby, zespół Luna Negra, punkowy Pacierz, malarzy, performerów. Grały tu kapele lokalne i z okolicznych miast – Błonia, Grodziska, Warszawy.

Miejsce znalazł Janek Wierzchowski, lider grupy samby L’ombelico Del Mondo.

– Było nas około 40 osób – opowiada – tworzyliśmy grupę artystyczną, a gdy zaczęła się ona rozwijać, dom kultury zwyczajnie nam podziękował. Potem korzystaliśmy z uprzejmości Hufca, ale tam nie mogliśmy się pomieścić. Znalazłem budynek, którego właścicielem była firma w likwidacji i wprowadziliśmy się najpierw na jedno piętro, a potem opiekowaliśmy się całością. Dla osoby przeprowadzającej likwidację było to o tyle wygodne, że dbaliśmy o obiekt w czasie, gdy nikt inny tam nie działał. Mieliśmy nieoficjalne przyzwolenie na działanie w tym opuszczonym budynku.

Na pytanie o to, czy ktokolwiek z lokalnych samorządowców zainteresował się inicjatywą i wyrażał chęć wsparcia, Janek odpowiada – Metalowiec był pokazaniem władzom miasta środkowego palca, bo mimo trzech domów kultury, nie udało się nigdy nic uzyskać dla ludzi, którzy nie chcieli jedynie uczestniczyć w zorganizowanych wydarzeniach, ale sami tworzyli kulturę. Był pewien moment odwilży, ale okazało się, że jeden z lokalnych polityków zajmujących się promocją chciał z naszą pomocą stworzyć swoją bazę poparcia. Finansowaliśmy się z grantów unijnych. Mimo tego, że nasze wnioski przechodziły przez skomplikowane procedury europejskie, składane do urzędu miasta w Sochaczewie, o dziwo, zawsze były odrzucane z powodu błędów formalnych. Byliśmy jednak tolerowani. Miasto nas ignorowało, co skrzętnie wykorzystywaliśmy.

Koncerty, wystawy malarskie, spektakle teatralne – życie w Metalowcu było wypełnione planowanymi i spontanicznymi wydarzeniami. Jednym z najbardziej zaskakujących był koncert dosyć znanej rockowej amerykańskiej kapeli Karma to Burn, którą udało się ściągnąć do Sochaczewa po ich koncercie w warszawskiej Progresji (reklamowanym jako jedyny koncert w Polsce). Publiczność Metalowca była zachwycona, a członkowie kapeli wspominali dawne czasy, kiedy grali w małych klubach i na skłotach.

– To nie miało być miejsce do imprezowania. Miało mieć cel i sens – podkreśla Janek.

– Czego ludzie szukali w Metalowcu?

– Przede wszystkim przyjaznej przestrzeni, drugiego domu, grupy przyjaciół, w której zawsze znajdą akceptację, bezpieczeństwa, ale też dobrej zabawy. Kiedy kupiliśmy z Michałem i Tomkiem autosan, co weekend gdzieś jeździliśmy z występami. To była zwarta ekipa.

– A co tobie dało to miejsce?

– Przede wszystkim wspomnienia. Wychodzę z założenia, że życie nie jest problemem do rozwiązania tylko czymś, czego należy doświadczać. Grupa osób zebrała się razem na parę lat, robiła wspólnie coś pożytecznego i twórczego, a potem się rozeszła. Ja byłem ekstremalnie naiwny – wierzyłem, że jeśli coś jest wspólnym dobrem, to wszyscy będą o to walczyć. Jednak gdy budynek został wystawiony na sprzedaż, nie mogliśmy go kupić. Przenieśliśmy się do Piekarni i nie było mi żal, bo ja nie kochałem budynku, kochałem ludzi wokół niego skupionych.

Ludzie twórczy muszą zmagać się z prozą życia i zastaną rzeczywistością. Zarówno w dużych, jak i małych miastach władze lokalne same z siebie nie interesują się budowaniem czegoś więcej ponad zaplecze polityczne. Kultura zwykle stawiana jest na samym końcu każdej listy priorytetów, zwłaszcza ta oddolna, tworzona samodzielnie przez lokalnych aktywistów. Samorządowcy nie czują potrzeby kontaktu i prowadzenia dialogu z grupami niezależnymi, traktując je jako źródło problemów lub konkurencję dla etatowych urzędników zatrudnionych w publicznych instytucjach kultury. Twórcy radzą sobie sami, a kultury oddolnej nie da się powstrzymać. Kreatywność, zaangażowanie, determinacja i ciężka praca osób zakładających i prowadzących skłoty i niezależne centra kultury procentuje wprowadzaniem nowych trendów, świeżych pomysłów i rozwojem lokalnych społeczności.

Kasia Pyś-Fabiańczyk, Radek Fabiańczyk

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14

Komentarze


Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *